Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

tak samo, jak przed chwilą znajdywała, że w życiu nie jadła niczego tak smakowitego, jak zakuski u „wujcia“.
— Jeszcze, jeszcze! wujciu każ mu grać dalej! — błagała Nataszka, gdy muzyka ucichła. Mitka zatem, podstroiwszy instrument, zaczął na nowo pieśń Krasnij Sarafan, tylko z innego tonu i z odmiennemi modulacjami. „Wujcio“ z głową trochę na bok przechyloną, słuchał najuważniej w świecie, z błogim uśmiechem po ustach igrającym. Pierwotna melodja, wracała wiecznie pod palce biegłego artysty, coraz w inne kwiaty przystrojona. Słuchacze nie byli tem znudzeni, ani przesyceni. Przeciwnie, żądali ciągle, żeby grać nie przestawał. Słuchała i Anicja Fedorówna, oparta plecami o futrynę w drzwiach:
— Niech hrabianeczka słucha tylko — szepnęła Nataszce, z uśmiechem takim samym, jak i rozjaśniał w tej chwili twarz „wujcia“. — Gra doskonale ten kawałek!...
— Oho! ten takt zmylił! — rzucił się nagle „wujcio“ jak oparzony — z giestem energicznym. — Te nuty powinny być grane żywo! nie tak ślamazarnie! Historja pewna! na przód, marsz!...
— Czyżby „wujcio“ umiał sam grać na bałałajce? — spytała Nataszka zdumiona.
— Anicjuszko! — wujcio uśmiechnął się figlarnie. — Podaj no mi moją hiszpańską gitarę, tylko popatrz czy są wszystkie struny. Tak dawno nie miałem jej w rękach!
Anicja z widocznem zadowoleniem, pospieszyła rozkaz wykonać i przyniosła gitarę, starannie schowaną w pochwę skórzanną.
„Wujcio“ oczyścił ją z pyłu najstaranniej, nastroił