Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

waną. Strój Czerkiesa, był jej bardzo do twarzy. Brwi wyczernione i wąsiki nad ustami pełnemi i jak wisznia czerwonemi, podnosiły blask oczów i czyniły ją iście zachwycającą. W sukniach męzkich była śmielsza i wesoła jak nigdy. Jakiś głos tajemny szeptał jej w głębi serca, że ten wieczór wpłynie rozstrzygająco na jej przyszłe losy. W pół godziny, cztery sanie zaprzężone trójkami, z kałakołem, i mnogiemi dzwoneczkami, sunęły po twardym śniegu, z szybkością błyskawiczną.
Nataszka stała na czele tej wesołej drużyny zapustnej. Jej swywolne usposobienie, udzieliło się zwolna i reszcie zgromadzonych. Wsiadano do sanek wśród krzyków, śmiechów, śpiewów i nawoływań.
Pierwsze sanie były zaprzężone końmi hrabiego, drugie ciągnęły rysaki Mikołaja. Ostatnie miały już tylko konie folwarczne, ale obecnie wypoczęte i doskonale wyobroczone. Mikołaj wsiadł do swoich sanek, zarzuciwszy na kostjum margrabiny swój płaszcz huzarski.
Była pełnia właśnie. Światło księżyca odbijało się od śniegu iskrzącego, od dzwonków mosiężnych i od źrenic koni, które strzygły uszami, spozierając niespokojnie i z niedowierzaniem, na tłum różnobarwny a wrzaskliwy, zalegający ganek.
Nataszka, Sonia, pani Schoss i dwie panny służebne hrabiny, usiadły w sankach Mikołaja. Dimmler z żoną i Paweł, w sankach hrabiego. Resztę masek wpakowało się na ostatnie dwoje sani:
— Naprzód Zacharko — krzyknął Mikołaj na ojca stangreta. Chciał sprawić sobie później przyjemność i wyprzedzić go. Ruszyły sanki z przed ganku, piszcząc