Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

Rostow, jak i Mikołajowi, nad znakomitem ukostjumowaniem i ugrymowaniem, nie mogąc dość nadziękować wszystkim obecnym, za tak miłą niespodziankę sprawioną jej samej i dzieciom. Do wieczerzy państwo zasiedli w głównej sali, reszta masek w obszernej i ogrzanej sieni.
— Oh! w dniu święta Trzech Króli — (a było właśnie to święto). — Kazać sobie przyszłość przepowiadać, siedząc w wannie, w ciepłej kąpieli, to ci dopiero coś strasznego! zapewniała z cicha, stara panna, rezydentka siedząca na łaskawym chlebie u pani Melukow.
— Dlaczego? — spytała szybko Nataszka.
— Panna hrabianka pewnoby się na to nie odważyła! Do tego trzeba być bardzo śmiałym.
— A ja odważyłabym się bez namysłu — wtrąciła Sonia.
— Opowiedz nam duszinko, poprosiła jedna z panien Melukow, jak to było z tą twoją znajomą?
— Poszła Naścia Hrehorówna — zaczęła mówić rezydentka głosem przyciszonym — do kąpieli, niosąc koguta i dwa nakrycia na stół, jak to się zawsze robi... i czekała... Usłyszała nagle jakby dzwonki przed domem... ktoś szedł po schodach, dzwoniąc ostrogami... Widzi naraz wchodącego oficera... z ciałem i kośćmi.. tak jej się przynajmniej wydawało... Ten siada przy stole, na przeciw niej, przed nakryciem dla niego przygotowanem.
— Ah, ah! coś okropnego! — krzyknęła Nataszka oczy dłonią zasłaniając.
— I mówił do niej, na prawdę mówił? — pytano zewsząd.