Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

czekał na niego ten sam Czerkies uroczy, uśmiechający się słodko z pod czapki sobolowej. A tym śliczniutkiem Czerkiesem była Sonia „jego“ Sonia... która wkrótce zapewne zostanie jego najukochańszą żoneczką.
Panienki wstąpiły do hrabiny, aby zdać jej raport dokładny, z swojej wyprawy awanturniczej, a potem odeszły do ich pokoiku. Wcale nie zmywając wąsików, rozebrały się i długo jeszcze, bardzo długo, zasnąć nie mogły, gawędząc o tem i owem. Przedmiotem niewyczerpanym było ich przyszłe szczęście domowe i przyjaźń najściślejsza, która miała tak samo połączyć ich mężów, jak złączyła na zawsze ich serca.
— Czy to jednak kiedy nastąpi? — westchnęła Nataszka, nagle z łóżka wyskakując. Zarzuciła na siebie ciepłą chustkę i zbliżyła się do stolika stawiając na nim dwie świece zapalone i dwa zwierciadła.
— Usiądź przed zwierciadłem Nataszko — zażartowała Sonia, wstając również z łóżka. — Może zobaczysz „jego?“
Nataszka wpatrzyła się przez chwilę, nagle śmiechem wybuchając.
— Widzę parę wąsów, ale nie prawdziwych, tylko korkiem nasmarowanych — zawołała swywolnie.
— Niej trzeba się śmiać „duszinko!“ — upomniała ją stara „niania“, która dotąd sprzątała rzeczy porozrzucane w panieńskim pokoiku.
Teraz zaczęła wpatrywać się całkiem na serjo, w milczeniu głębokiem i z miną nader uroczystą. Pytała się w duszy zaciekawiona, co też zobaczy? Czy trumnę? Czy Andrzeja takiego samego, jakiego pożegnała? Nic