Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

tak wiele po francuzku. To teraz całkiem nie w modzie.
— A czy wiecie — dorzucił Szynszyn — że nauczyciel francuz u księcia Galiczyna uczy się na gwałt po rosyjsku? Utrzymuje, że teraz bardzo niebezpiecznie mówić po francuzku na ulicy!
— A co tam słychać z milicją, kochany hrabio? Pewnie i ty wsiądziesz na koń, gdy rezerwę powołają, nieprawdaż? — Zainterpelował Piotra stary Rostow. Ten tak był zadumany, że z razu nie zrozumiał, o czem mowa.
— Ah! na wojnę?... Wszakże jam nie stworzony na żołnierza, z moją tuszą straszliwą... zresztą, takie to wszystko dziwne, takie dziwne, że gubię się zupełnie w tym labiryncie! Moje zapatrywania i skłonności są wręcz przeciwne wojnom, a więc i wojskowości... ale zważywszy dzisiejszy stan rzeczy, nie można za nic zaręczyć!
Po skończonym obiedzie, ojciec Rostow, rozparty wygodnie w fotelu, poprosił Sonię tonem uroczystym, która miała reputację wyśmienitej lektorki, aby przeczytała im carski manifest. Zaczęła więc swoim cieniutkim, lecz nie mniej nader dźwięcznym głosikiem:
„Do naszej pierwszej stolicy Moskwy!“
„Wróg przekroczył granice naszej świętej Rosji, i chce spustoszyć ogniem i mieczem, nasz kraj ukochany. Jest go moc niezliczona“...
Sonia czytała do końca z namaszczeniem, a stary Rostow słuchał tak samo, z oczami pobożnie spuszczonemi, wzdychając ciężko przy niektórych ustępach.
Nataszka przypatrywała się ciekawie podczas czytania po koleji, to ojcu, to Piotrowi. Ten czując jej