Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ślicznie! doskonale! Skiń tylko najjaśniejszy panie, a poświęcimy wszystko bez wahania! bez żalu! — wykrzyknął ojciec Rostow ocierając oczy łez pełne i wciągając powietrze, jak ktoś wąchający flakonik z solą trzeźwiącą.
Nataszka zerwała się, i jednym susem gwałtownym, znalazła się przy ojcu. Rzuciła mu się na szyję ściskając z takim zapałem, że Szynszyn nie śmiał zacząć żarcikować i przedrwiwać ton trochę napuszysty manifestu.
— Tatku najdroższy, jesteś aniołem! — zawołała rozpłomieniona, spozierając na Piotra z odcieniem bezwiednej, mimowolnej zalotności.
— Brawo! — To mi się nazywa prawdziwa patrjotka! — wtrącił Szynszyn.
— Wcale nie, to tylko poczucie obowiązku — odrzuciła niecierpliwie Nataszka. — Wujaszek boś nawykł drwić i wyśmiewać wszystko na świecie, ale to jest przedmiot nadto poważny, aby z niego śmieć żartować.
— Z tego żarty stroić? — oburzył się ojciec Rostow. — No! no! niechby pisnął bodaj jedno słówko, a miałby nas wszystkich przeciw sobie!... My przecie nie Niemcy, którzy gotowi drwić i z rzeczy najświętszych!
— Czyście państwo zauważali — Piotr przemówił — ów ustęp gdzie jest mowa o naradzaniu się wspólnem?...
Pawełek, na którego nikt nie patrzał w tej chwili, zbliżył się również do ojca:
— Skoro tak się wszystko układa — zaczął głosem urywanym, to stłumionym nadmiarem wzruszenia, i pomieszania, to szorstkim i piskliwym, jak gdy zapieje młody kogucik — muszę zapowiedzieć tatkowi i mamie...