Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

papieru jak ten tu, z brzegami wyzłacanemi, następnie trzy laski laku czerwonego w najlepszym gatunku i pokostu... List mój oddasz do rąk własnych gubernatora, prosząc o odpowiedź — mówił dalej chodząc szybko po pokoju. Przypolecał mu również, aby nie zapomniał kupić zawias, rygli i zamków do nowego domu, a w zwyż tego wszystkiego duży pulares, w którymby mógł książę złożyć zeszyt Z uwagami i swój testament.
Rozmowa trwała już ze dwie godziny, gdy starzec usiadł nagle, przymknął powieki i zadrzemał. Gdy Alpatycz skrzypnął z lekka drzwiami, chcąc odejść, książę otworzył oczy.
— No, idź, idź!... każę cię przywołać, gdybym sobie coś przypomniał.
Starzec wrócił do swego biurka, rzucił nań okiem, poskładał starannie resztę papierów i usiadł przy stole, aby napisać list do gubernatora miasta Smoleńska. Gdy skończył i list zapieczętował, było już bardzo późno. Był strudzony i sen go morzył. Czuł jednocześnie, że zasnąć nie potrafi i że skoro się położy opadną go rojem myśli najsmutniejsze. Zawołał Tykona, aby obejść z nim wszystkie pokoje i wybrać miejsce, gdzie mają ustawić łóżko na tę noc. Mierzył najstaranniej każdy kąt, ale żaden mu jakoś nie przypadł do gustu. Łóżko w ogóle wstręt w nim prawie budziło. Lękał się go, jak dziecko kominiarza, zapewne dla strasznych snów, które go dręczyły, że zrywał się na równe nogi, zlany potem śmiertelnym i więcej do dnia białego nie mógł oka zmrużyć. Nareszcie po długim namyśle, wybrał kąt w salonie, pod ścianą, pomiędzy oknem a fortepianem, gdzie jeszcze