Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

starego księcia. Wyplatał łapcie, a kora, której do tego używał wisiała na krzaku magnoli, tak samo uschniętym, jak drzewa w oranżerji. Ponieważ wieśniak był głuchy jak pień, nie słyszał kroków Andrzeja. Doszedł nareszcie do samego pałacu. Przed terasą, zrąbano kilka lip. Klacz srokata ze swojem źrebiątkiem, harcowała po dziedzińcu, wśród klombów róż i kobierców kwiatowych. We wszystkich oknach pozamykano okiennice, prócz jednego na dole w przedpokoju. Jakiś dzieciak, który tam, o ile się mogło zdawać, stał na czatach, spostrzegł jeźdźca na koniu i znikł z okna natychmiast.
Alpatycz został sam jeden z całego dworu na stanowisku, wysławszy do Boguczarewa całą swoją rodzinę. Czytał właśnie „Żywota Świętych Pańskich“, gdy chłopczyna zapowiedział mu przybycie młodego księcia. Porwał czemprędzej kaftan na siebie i wybiegł naprzeciw niego nie zrzuciwszy nawet okularów z nosa. Z rzewnym płaczem, nie mogąc na razie słowa przemówić, przypadł do kolan Andrzeja, tuląc się do nich. Odwrócił się natychmiast, wstydząc się mimowolnego roztkliwienia i oczy z łez ocierając. Gdy zdołał opanować cokolwiek zbytek wzruszenia, zdał mu ze wszystkiego sprawę dokładną. Co tylko w pałacu było kosztowniejszego, wysłano do Boguczarewa, jak również sto czetwerty najpiękniejszej pszenicy i żyta. Ale wszystką otawę i zboże jare, wojsko skosiło na furaż dla koni. — A tak się pięknie „pokazywało“ w tym roku — dodał z ciężkiem westchnieniem. Chłopstwo obdarto, doprowadzono do nędzy. Kilkudziesięciu, wraz z rodzinami, przeniosło się nawet do Boguczarewa.