Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

do Berthier’a. Wyraził mu życzenie, przekonania się naocznie, jakieby też wrażenie wywarło na tego na pół dzikiego stepowca z nad Donu, gdyby mu powiedziano, że rozmawia z cesarzem, z tym samym cesarzem który zapisał na egipskich piramidach swoje imię zwycięzkie.“
Zaledwie mu to oznajmiono, a Ławruszka sprytny i przebiegły odgadł natychmiast, że Napoleon spodziewa się widzieć go spiorunowanego tą niesłychaną wiadomością. Odegrał więc rolę swoją znakomicie. Wytrzeszczył oczy, otworzył usta szeroko i zrobił minę ogłupiałą, jaką miał zwykle gdy coś przeskrobał i obawiał się za to chłosty.
„Zaledwie tłumacz powiedział mu, kto przed nim stoi“ — pisze Thiers dalej — „kozak skamieniały z przerażenia i podziwu, nie był już w stanie słowa przemówić. Jechał obok z oczami wlepionemi w wielkiego zdobywcę, którego imię doszło nawet do tego dziecka dzikich stepów Wschodu. Ustała cała jego gadatliwość, zamilkł pogrążony w niemem i naiwnem uwielbieniu. Napoleon obdarzywszy go sowicie, kazał go uwolnić, jak się wypuszcza z klatki ptaka, przyzwyczajonego bujać wolno w powietrzu nad niwami i lasami, w których się urodził“...
Jego cesarska mość, ciągnęła zatem dalej i dalej, marząc rozkosznie o tej Moskwie, tak gorączkowo podniecającej fantazję „Wielkiego Zdobywcy“. Tymczasem — „ów ptak“ — wracający nie tyle — „do niw i lasów, w których się rodził“ — ile do awangardy rosyjskiej, układał z góry, co on też nie wszystko nakłamie „kamratom“. Taki przecież zuch, jak Ławruszka, musiał