Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

przyjechał powtórnie pożegnać ich i naglić do odjazdu. Słuchała go bezmyślnie, ani słowa nie zrozumiawszy. Zaprosiła do sali jadalnej, kazała podać śniadanie, i usiadła obok, jakby we śnie, prawie nieprzytomna. Zerwała się nagle, przeprosiła gościa, zostawiając z Francuzką, a sama udała się do ojca pokoju. Na progu spotkała się z lekarzem, który ją gwałtem zatrzymał:
— Nie możesz wejść w tej chwili księżniczko! — rzekł uroczyście. — Proszę oddalić się... koniecznie!
Wróciła do ogrodu, i usiadła nad stawem na ławeczce... Nie można jej było z domu dopatrzeć. Nigdy później nie mogła sobie dokładnie przypomnieć, jak długo tam siedziała. Usłyszała nagle za plecami czyjeś kroki przyśpieszone. Te ją zbudziły z zadumy. Była to jej stara „niania“, którą wysłano na zwiady, aby odszukała Marję.
Stanęła jak wryta, zobaczywszy swoją drogą „pannuncię“, zadyszana i przerażona:
Pójdźmy „pannunciu“ moja — bełkotała niewyraźnie. — Jaśnie oświecony nasz pan!...
— Lecę! biegnę! — zerwała się Marja, nie pozwoliwszy jej dokończyć frazesu.
— Księżniczko! — przemówił do niej lekarz, czekający na nią w progu domu. — Spełniła się wola Boża!... Schylmy przed nią czoła w pokorze!...
— To nie prawda! Puszczajcie mnie! — krzyknęła, czując ból serce rozdzierający.
Lekarz próbował ją zatrzymać, ale wyrwała mu się i wpadła do ojca pokoju:
— Dla czego mnie zatrzymują? Dla czego wyglą-