Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na miły Bóg, Jakubie Iwanowiczu, uwolnijcie mnie od tego urzędu nieszczęsnego! — zawołał błagalnie.
— Nakazuję ci posłuszeństwo! Z wójtostwa cię nie zwalniam, a konie jutro mieć muszę!...
Doszło było i to do wiadomości Alpatycza, że chłopi poczytują go za czarownika, za jego umiejętność w prowadzeniu pasieki, w hodowli bydła i w uprawie roli. Teraz więc w interesie księżniczki postanowił wyzyskać pogłoskę o nim obiegającą.
Dron wstał z klęczek, chcąc jeszcze przemówić. Alpatycz jednak w tem go uprzedził:
— Słuchaj no! cóż wam znowu nowego strzeliło do głowy? Co sobie wyobrażacie?
— A co ja poradzę z gromadą?... Gromada panie rządco, to wielki człowiek! Jak nie chcą słuchać, to co im zrobisz? Mówiłem... tłumaczyłem... oni nie! i nie!...
— Czy piją? — podchwycił Alpatycz.
— Jeszcze jak! Wytoczyli i odbili dno w drugiej kufie wódki.
— Słuchaj że... ja jadę po sprawnika, ty zaś powiedz żeby nie myśleli o podobnych głupstwach, bo im to na złe wyjdzie, tylko żeby na jutro mieli konie i wozy gotowe do drogi.
— Rozumiem — wójt skłonił głowę.
Alpatycz dłużej nie nalegał. Nadto długo rządził chłopstwem, aby o tem nie wiedzieć, że jeszcze najlepszy sposób na nich, nie wierzyć wcale i nie przypuszczać z ich strony nieposłuszeństwa. Udał zatem, że jest zadowolony z pozornej uległości Drona, postanowiwszy jednak cichaczem, nie mówiąc o tem nikomu po-