Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

zupełniej, żeś dotąd nie była w stanie zebrać myśli i zdecydować się na coś stanowczego. Ja więc za ciebie myślałam, z całą miłością i poświęceniem bezgranicznem... Czy Alpatycz był u ciebie i wspominał o wyjeździe?
Na razie nic jej Marja nie odpowiedziała. Nie mogła skupić myśli rozpierzchłych i zrozumieć dla czego miałby koniecznie odjeżdżać?
— Po co? Na co miałabym się stąd ruszać? — pytała się w duchu. — Co mnie już teraz wszystko obchodzi?
— Nie wiesz zapewne o tem księżniczko — mówiła dalej panna Bourrienne — że nasze położenie jest bardzo niebezpiecznem. Jesteśmy otoczone ze wszech stron Francuzami... Gdybyśmy odjechały, przyaresztowanoby nas gdziekolwiek po drodze, a wtedy Bóg jeden wie...
Marja wlepiła w nią wzrok przerażony.
— Ah! gdybyście wiedzieli jak mnie to wszystko jest obojętnem — westchnęła. — Nie oddalę się od „jego“ grobu!... Proszę cię Amelko, pomów sama z Alpatyczem... Co do mnie, nie pragnę żadnej zmiany.
— Już naradzaliśmy się wspólnie. Alpatycz utrzymuje, że możemy wyjechać jutro z rana. Mojem zdaniem byłoby stokroć lepiej i bezpieczniej zostać spokojnie na miejscu. Nużby nas złapali po drodze maroderzy rosyjscy, lub zatrzymało chłopstwo zbuntowane? To byłoby czemś strasznem! — Tu Francuzka wydobyła z zanadrza odezwę jenerała Rameau, polecającą usilnie mieszkańcom okolicznym, nie ruszanie się z miejsca, za co obiecywano im wszelką opiekę nad nimi, jak i nad ich mieniem, od najwyższych władz armji francuzkiej.