Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

zawsze zboże w szpichlerzu pańskim, przygotowane dla poddanych w razie głodu pod wiosnę. Wiedziała doskonale, że ani ojciec, ani brat, nigdy chłopom nie odmawiali podobnej pomocy. Była zatem gotową uczynić to samo, biorąc na siebie całą odpowiedzialność, za ten czyn samowładny.
— Wszak musimy mieć w szpichlerzu zapas zboża, należący do pana... do mego brata? — spytała, pragnąc dowiedzieć się o prawdziwym stanie rzeczy.
— Zboże pańskie stoi nietknięte — Dron z dumą odrzucił. — Jaśnie oświecony książę nie pozwolił sprzedać ani jednego ziarneczka.
— Skoro tak jest, rozdzielże między gospodarzów to zboże, ile uznasz za potrzebne. Upoważniam cię do tego w imieniu mego brata. — Dron westchnął tylko za całą odpowiedź. — Powiedz im przy tej sposobności, że co pańskie, to i ich! Nie oszczędzimy niczego, byle im dopomódz.
Dron znowu w milczeniu tylko się skrobał po głowie.
Matuszka moja! — zawołał nagle, schylając się jej do nóg i całując kraj sukni. — Pannuńciu złoteńka! uwolnijcie mnie, odbierzcie mi i urząd i klucze od pańskiego szpichlerza... Służyłem wam wiernie Bóg mi świadkiem, przez tyle lat!... Ale dłużej nie mogę! Dalibóg nie mogę!...
Marja zdumiona coraz bardziej tym wybuchem i temi słowami błagalnemi, zapewniła go najsolenniej, że nigdy nie wątpiła o jego uczciwości, powtórzyła, że uczyni dla poddanych brata, co tylko będzie mogła i pożegnała go po tych słowach.