Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

Ile szlachetności w ułożeniu i w każdem jej słowie! — powtarzał w duchu Mikołaj. — Gdy wspomniała o buncie chłopskim, w sam dzień ojca pogrzebu, wzruszenie głos stłumiło, i łzy z ócz jej wytrysły. Odwróciła się, by je obetrzeć nieznacznie, jak gdyby nie chciała Rostowa nadto roztkliwiać swojem nieszczęściem. Gdy ponownie na niego spojrzała, spostrzegła że i jego oczy łzami zaszły. Obdarzyła go za to jednem z tych swoich spojrzeń głębokich, słodkich i promienistych, które ją prawie piękną czyniły.
— Nie potrafię wysłowić się dość wymownie księżniczko, żeby pani wypowiedzieć, jak się czuję szczęśliwym i jak wdzięcznym trafowi, który mnie tu sprowadził, i pozwala oddać siebie całego na twoje usługi... — przemówił tonem najserdeczniejszym. — Jedź pani... Ręczę honorem, że nikt ci w tem nie przeszkodzi i nie sprawi więcej przykrości... Pozwól tylko, żebym ci towarzyszył przez kilka wiorst...
Skłonił jej się tak nisko, jakby należała do rodziny carskiej i zwrócił się ku drzwiom.
Dawał delikatnie do zrozumienia, że czułby się najszczęśliwszym, gdyby mógł zawrzeć z nią bliższą znajomość, nie śmie jednak narzucać się jej, żeby to nie wyglądało na wyzyskiwanie i korzystanie z jej bólu i położenia wyjątkowego. Tak to pojęła Marja i umiała ocenić całą szlachetność jego postępowania.
— Jestem ci hrabio wdzięczną nieskończenie — odpowiedziała z równą serdecznością. — Spodziewam się, żem padła jedynie ofiarą chwilowego nieporozumienia. Sądzę również, że nie znajdziesz pan winnych i nie bę-