Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

duszność, kładły zwykle tamę dalszym drwinkom z jego osoby.
— Oh, co to, to z pewnością nie! — wybuchnął śmiechem po Julji pytaniu, wysuwając na przód swoją pierś szeroką. — Francuzi mieliby ze mnie tarczę nadto wygodną! Zresztą... nie potrafiłbym dosiąść konia!
Pogadanka przeskakując z przedmiotu na przedmiot, zeszła wreszcie na rodzinę Rostowów:
— Czy wiesz hrabio kochany — wtrąciła Julja od niechcenia — że mają być najzupełniej zrujnowani? Stary Rostow, to prosty idjota, bałwan do niczego... Razumowscy chcieli nabyć od niego pałac tutejszy i dobra pod Moskwą. Słyszałam jednak, że interes wlókł się, wlókł, aż spełzł na niczem, żądał bowiem cenę niemożliwie wysoką!
— Ja przeciwnie słyszałem — odezwał się ktoś z obecnych — że kupno przyszło do skutku. Chociaż to istne szaleństwo kupować teraz domy w Moskwie!
— Dla czego? spytała Julja naiwnie — czy sądzisz pan że Moskwie zagraża jakiekolwiek niebezpieczeństwo?
— A dla czegóż ty księżno odjeżdżasz?
— Ja? Śmieszne pytanie!... Odjeżdżam, bo nikt z torzystwa nie zostaje. Nie mam zresztą kwalifikacji ani na Joannę d’Arc, ani do roli Amazonki!
— Gdyby hrabia Rostow umiał prowadzić interesa, mógłby teraz oczyścić zupełnie Otradnoe. A to stanowiłoby jeszcze zawsze wcale pokaźny majątek — zauważył młody milicjant. — Najpoczciwszy z niego człowiek, ale na interesach nie rozumie się nic a nic!... Po co bo