Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaśnie pan kazał przecie jechać prosto do pałacu gubernatora.
— Głupcze! bałwanie! — wrzasnął Piotr w najwyższym gniewie. — Kazałem ci jechać prosto do domu!... Trzeba wyjechać... wyjechać natychmiast... dziś jeszcze — dodał po cichu, sam do siebie.
Ta straszna egzekucja, dokonana wśród gawiedzi zaciekawionej okrutnem widowiskiem, wywarła na niego tak bolesne i silne wrażenie, że zdecydował się w końcu Moskwę opuścić.
Skoro znalazł się w domu, rozkazał stangretowi, aby wysłał na całą noc pachołków z końmi pod siodło do Mozajska, gdzie obecnie znajdował się główny korpus armii rosyjskiej. Aby konie mógł już tam zastać, odłożył swój odjazd do jutra.
Odjechał z Moskwy wieczorem. Na pierwszym popasie dowiedział się o stoczeniu walnej bitwy. Opowiadano, że aż tu ziemia drżała w posadach od huku dział. Nikt jednak nie wiedział na pewno, na czyją stronę przeważyła się tym razem szala zwycięztwa. (Była to bitwa pod Szewardynem). Nad ranem przybył Piotr do Mozajska.
Wszystkie domy były przepełnione wojskiem. W dziedzińcu oberży, do której kazał był zajechać, zastał swoją służbę wraz z powozem i końmi, ale o jakimkolwiek pokoiku dla niego, mowy nawet nie było. Wszędzie było pełno oficerów, a oddziały wojska płynęły bez ustanku, niby fale morskie. Piotr kazał zaprządz i udał się w dalszą drogę. Im bardziej oddalał się od Moskwy, tem głębiej zapadał w ten ocean burzliwy,