Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

Aleksandrowi, wiedząc doskonale, jak tenby rad uchodzić za wodza doskonałego. — Od tygodnia dopiero kampania rozpoczęta, a wyście nie skusili się nawet próbować obrony Wilna! Jesteście w pół przecięci, wypędzeni z prowincji polskich, a wasza armja pomrukuje i słusznie!
— Wasza cesarska mość raczy darować — Bałakow potrafił przecież uchwycić chwilę sposobną i umieścić słów kilka, wśród tej powodzi niewstrzymanej — nasze wojsko pała żądzą właśnie...
— Wiem o wszystkiem — Napoleon przerwał mu znowu. — Wszystko!... Zrozumiałeś doniosłość tego słowa jenerale? Znam tak samo ilość ludzi w waszych oddziałach, jak w mojem własnem wojsku. Nie macie pod bronią ani dwukróć stu tysięcy żołnierzów, ja zaś zgromadziłem ich trzy razy tyle! Daję na to słowo honoru! — dodał zapominając, że jego słowo honoru, nie może wzbudzać zbyt wielkiego zaufania. — Mam za Wisłą pięćkroć trzydzieści tysięcy żołnierzów... Turcy nie pomogą wam w niczem, są do niczego, czego wam dowiedli, zawierając sojusz z wami! Co do Szwedów, tych przeznaczeniem było, jest i będzie, mieć zawsze monarchów warjatów. Skoro ich król stracił zdrowe zmysły, obrali sobie drugiego, jeszcze lepszego szaleńca niż tamten... Bernadotte! Jeżeli jest się Szwedem, trzeba skończonego warjata, żeby łączyć się z Rosją!... — Napoleon uśmiechając się zjadliwie, zażył znowu sporą szczyptę tabaki.
Bałakow miał odpowiedzi na końcu języka i mimowolnie okazywał ruchami najwyższą niecierpliwość. Ale prędzej by zatrzymał młyńskie koło w rozpędzie, niż ten