Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

wypróżnioną. — Wypędzę z Niemiec wszystkich jego krewnych, z Würtenbergji, z Badenii, z Weimaru!... Tak, porozpędzam na cztery wiatry! Niechże im przygotuje zawczasu schronisko u siebie, w świętej Rosji!
Bałakow zrobił ruch wyrażający i chęć oddalenia się, i jednocześnie przykrość, że musi słuchać mowy podobnej, nie mogąc nawet odciąć się należycie. Napoleon atoli wcale tego nie zauważył. Mówił z nim dalej, nie jak z wysłannikiem swojego wroga i przeciwnika, ale jak z człowiekiem, który musiał powziąć dla niego najwyższe uwielbienie. Powinien zatem cieszyć się upokorzeniem tamtego, który był jego panem i władcą.
— Po co było carowi Aleksandrowi stawać na czele armji? Pytam się po co?... Wojna jest mojem rzemiosłem, a jego zadaniem, rządy sprawować w swojem państwie rozległem! Dla czego wziął na siebie tak wielką odpowiedzialność? — Napoleon otworzył tabakierkę, zażył tabaki, przeszedł się po pokoju, i nagle stanął jak wryty przed Bałakowem:
— I cóż, nic nie odpowiadasz, wielbicielu i dworaku carski? — spytał tonem szyderskim, jakby chciał wykazać jasno i dobitnie, że ani przypuszcza, aby mógł ktoś w jego obecności uwielbiać kogokolwiek, a nie jego... — Przygotowano konie dla pana jenerała? — dodał skinąwszy głową nieznacznie w odpowiedzi na ukłon Bałakowa pełen uszanowania. — Dajcie mu moje, i to najlepsze... ma daleką drogę przed sobą!
Bałakow wróciwszy z listem Napoleona, ostatnim, jaki napisał był do Aleksandra, zdał carowi raport dokładny z przyjęcia, które go spotkało i... wojna wybuchła!