Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

i gienjalną intuicją dobrego wodza. Aby przeniknąć te wszystkie kwestje i wątpliwości, nie zaniedbał niczego, byle poznać dokładnie i obznajomić się ze szczegółami administracyjnemi, jak też wglądnąć w manipulację rozmaitych dowódzców, których głos był w radzie wojennej decydującym.
W chwili przybycia do armji księcia Andrzeja, z mnóstwa partji i partyjek, otaczających cara, niby rój trzmieli brzęczących i dzwoniących na alarm, z których każda miała kogoś jednego na czele i na oku, pragnąc podstawić stołka drugiemu... otóż z pomiędzy wszystkich brała górę widocznie partja świeżo wyrosła, jak z pod ziemi. Była ona złożoną przeważnie z mężów stanu, w starszym wieku, doświadczonych, sprytnych, którzy szli swoim torem, nie pytając się o zdanie niczyje. Trzymali się oni niejako po środku, pomiędzy partją warchołów, wrzeszczącą „Naprzód, naprzód!“ a zacofańców, szepcących z cicha, ale dobitnie i demoralizująco: „Zmykajmy, póki nie będzie na to za późno!“ Ci oceniali sprawiedliwie obecne położenie, oddawali każdemu słuszność, należącemu do głównego sztabu cara, i szukali sposobu, aby uporządkować jako tako ów chaos i skończyć nareszcie z tem wiecznem wahaniem i niepewnością, w jaki sposób działać, czy zaczepnie, czy odpornie i od czego zacząć właściwie?
Utrzymywali oni zawzięcie, że głównem złem, była obecność samego cara w obozie i tegoż licznej świty. Ci to fircyki, zakręcali głowę drugim, doskonali na woskowanej posadzce dworskich sal, ale niemożliwi i fatalni po prostu w obozie. Car powinien rządzić, a nie