Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

— Stój! równaj się! Na lewo marsz! — zakomenderował dywizjoner. — Huzary obeszli linję wyciągniętą wojska i dotarli do lewego skrzydła, ustawiając się po za ułanami, którzy mieli pójść pierwsi do ataku. Na prawo w ściśniętych szeregach, stała rosyjska piechota, złożona z rezerwy; po nad nią, na pagórku, połyskiwały rosyjskie armaty, odbijając ostremi konturami, od nieba złoconego na wschodzie, pierwszemi blaskami słonecznemi. W dolinie szeregi nieprzyjacielskie, jak i ich artylerja zamieniały żwawo pierwsze salwy z palnej broni, z rosyjską awangardą.
Trzask i warczenie ognia rotowego, którego Rostów nie słyszał od dawna, wydało mu się wesołą muzyką. Przysłuchiwał się z przyjemnością, temu nieustannemu „trap ta ta ta“, które to w masie wybuchało, to odezwało się tu i owdzie strzałami odosobnionemi. Zdawać się mogło, że to dzieci bawią się przydeptywaniem petardów.
Tak stali huzary nie ruszając się z miejsca przeszło godzinę. Teraz zagrały na dobre armaty. Zamieniwszy słów kilka z pułkownikiem, hrabia Ostermann, przejechał ze swoją świtą po za pułk, oddalając się w kierunku baterji armat rosyjskich, ustawionych od tego miejsca nieopodal.
Za chwilę usłyszano komendę daną ułanom, aby sformowali się do ataku. Piechota zasłaniająca ich dotąd, przełamała na pół kolumny, aby środkiem przepuścić konnicę. Zjechali z pagórka i puścili się tęgim kłusem, z chorągiewkami furczącemi niby stado ptaków na długich pikach, mieli uderzyć na konnicę francuzką, która