Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

młodziusieńka, pozieleniała z trwogi śmiertelnej, obryzgana błotem gdy padał na ziemię, z jasnemi dużemi oczami szafirowemi, z falującemi lekko na głowie blond włosami, i z maleńkim dołeczkiem na bródce pulchnej, nie przedstawiała bynajmniej typu spotykanego zwyczajnie podczas bitwy. Nie była to wcale fizjognomia wroga nieprzejednanego, ale raczej twarzyczka chłopaczka, słodka, naiwna, stworzona i przyzwyczajona do pieszczot matczynych, uszczęśliwiająca sobą spokojne ciche kółko rodzinne, Rostow wahał się, czy ma go dobić, gdy ten zawołał: — „Poddaję się!“ — Skacząc dalej na jednej nodze, pozwolił uwolnić sobie drugą przez jednego z huzarów, i wsadzić nazad na konia. Wzięto w niewolę kilku jeszcze z jego towarzyszów: Jeden z nich cały krwią oblany, walczył zawzięcie, nie chcąc oddać huzarom swego wierzchowca. Inny, pod którym konia ubito, podniesiony i wyciągnięty z pod konia przez huzarów, usiadł w tyle za jednym z nich. Piechota francuzka uciekając, jeszcze strzelała. Huzary wrócili szybko na swoje stanowisko. I Rostow uczynił to samo, ale z sercem dziwnie ściśniętem. Przeniknęło go uczucie nieokreślone, niezbadane, w chwili gdy brał w niewolę francuzkiego oficera, a raczej jeszcze bardziej gdy go ciął pałaszem!
Hrabia Ostermann-Tołstoj wyjechał na przeciw zwycięzców. Kazał przywołać Rostowa, podziękował mu serdecznie w słowach pełnych uznania, zapowiadając, że uwiadomi Najjaśniejszego Pana, o tym czynie bohaterskim, podając pierwszego Mikołaja na kawalera orderu Św. Jerzego za chrabrost. Była to dla Rostowa nader