Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

w ruch wprawiwszy piekielną maszynę, nie był w stanie kół miażdżących powstrzymać. Uczucie litości wrodzone w każdej ludzkiej istocie, wzięło górę na chwilę nad ułudną Fata Morgana, która nęciła go zdradziecko od tak dawna. Odniósł do własnej osoby wrażenie bolesne i przygnębiające, którego doświadczył był zwiedzając pole bitwy. Zastanowił się, że i on mógłby zginąć, lub zostać kaleką i cierpieć straszne katusze. Nie pożądał obecnie ani Moskwy, ani sławy i dalszych podbojów. Pragnął li jednego: wypoczynku, spokoju, wolności! Gdy jednak dotarł do wzgórza nad Semenowskiem, a główno dowodzący artylerją zaproponował mu, żeby tam postawić świeżą baterję, dla wzmocnienia pocisków padających na wojsko rosyjskie, skupione pod Kniazkowem, przystał na to i kazał zdać sobie raport, co z tego wyniknie.
Doniósł mu wkrótce jeden z adjutantów, gdy wycelowano na Rosjan dwieście paszcz ogniem ziejących, że ci stoją nieporuszeni.
— Nasze pociski zmiatają ich całemi szeregami, a oni stoją w miejscu jak mur!
— Zapewne pragną więcej! — Napoleon przemówił głosem ochrypłym.
— Sire?... — spytał adjutant nie dosłyszawszy słów poprzednich.
— Chcą więcej? — powtórzył Napoleon. — Ha! nie trzeba im więc żałować! Kartaczujcie ich dalej!... — I utonął na nowo myślą w świat sztuczny, pełen ułud, wylęgłych w jego wyobraźni bujnej, a podnieconej chorobliwie; aby grać do końca rolę bolesną, okrutną i bezlitośną, którą mu los przeznaczył najfatalniej.