Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

mykała mu drzwi przed nosem... Nie jestem mężczyzną, żeby być niewdzięczną! Chciej to przyjąć raz na zawsze do wiadomości mości książę, że z moich uczuć wewnętrznych zdaję li rachunek przed Bogiem i przed własnem sumieniem — dodała patetycznie, przyciskając dłonią swoje łono jak puszek łabędzi białe i pełne, a obnażone ile tylko się dało, aby mikroskopijny staniczek nie spadł z ramion zupełnie. Przy czem nie omieszkała wznieść w górę swoich przecudnych oczów fiołkowych, z wyrazem męczennicy niewinnie oskarżonej.
— Ależ hrabino, nie doprowadzaj że mnie do otatnich granic rozpaczy.
— Ożeń się ze mną mości książę, a zostanę twoją najpokorniejszą niewolnicą.
— Ależ to jest wręcz niemożliwem.
— Powiedz raczej mości książę, iż nie raczyłbyś zniżyć się aż do mnie — rozpłakała się rzewnie.
Książę starał się ją pocieszyć i uspokoić. Ona zaś łzy lejąc (umiała płakać tak sztucznie, że stawała się jeszcze piękniejszą i ponętniejszą), zaczęła mu tłumaczyć, że rozwód jest możebnym w pewnych razach, że bywały już podobne wypadki. Tak mało jednak miała ich do zacytowania, że wymieniła jedynie Napoleona i kilku innych książąt panujących. Opowiadała szeroko i długo, że nigdy nie była żoną swego męża, że czuła wstręt do niego niepokonany, że była wtedy dzieckiem prawie, kiedy go jej gwałtem narzucono.
— Ależ religia, prawa ludzkie i Boskie? — powtarzał książę już na pół zwalczony i przekonany.
— Religia... prawa?... Ciekawam jakiby z nich był