Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

kwestję postawiła, że zaczęto się zastanawiać już nie nad możliwością rozwodu, tylko nad tem szczegółem niesłychanie interesującym, którego ma wybrać z dwóch ubiegających się o jej piękną rączkę? Starą ekscelencję czy młodego księcia krwi? Nie pytano wcale, czy rozwód dostanie? Chodziło o to tylko jej znajomym, który z dwóch przedstawia dla niej świetniejszy los i większą korzyść, tak moralną jak i materjalną. Znaleźli się wprawdzie zacofańcy, którzy po cichu... bardzo cichutko... bąkali coś niecoś o profanacji nierozerwalnego związku małżeńskiego... znaleźli się jednak w tak małej liczbie, że ich zdanie było iście „głosem wołającego na puszczy“. Zakrzyczano ich zdanie, zmuszono do milczenia, nikt bowiem nie chciał uchodzić za głupca i za człowieka nie umiejącego wznieść się po nad tak błahe przesądy, nie do przebaczenia w lepszem towarzystwie.
Jedna Marja Dmytrówna Afrasimow pozwoliła sobie wyłajać ją i zelżyć publicznie, ze zwykłą u niej szorstką i rubaszną otwartością.
Na balu u Apraksinów spotkawszy się oko w oko z Heleną, odezwała się do niej swoim głosem grubym a donośnym.
— Słyszę, że chcesz wyjść powtórnie za mąż, mimo że Bestużew dotąd żyje w najlepsze? Czy sądzisz kochaneczko, żeś wpadła na coś nowego? O! bynajmniej. Wyprzedziły cię w tem oddawna wszystkie... ulicznice!
Po tych słowach Marja Dmytrówna, ruchem energicznym podwinęła bufiaste rękawy, i... pokazała jej plecy. Pomimo trwogi, którą przejmowała całe towarzystwo, Marję Dmytrównę uważano ogólnie za nar-