Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— Właściwie to nie on pisał proklamacyą; to jego syn, którego obecnie uwięziono... zdaje mi się, że pożałuje wkrótce swojego uporu!... Zresztą jest to historya niesłychanie zawikłana. W każdym razie nie chciałbym być w jego skórze. Wydano ową proklamacyą mniej więcej przed dwoma miesiącami. Hrabia kazał śledztwo ścisłe przeprowadzić. Poruczono to najlepszemu naszemu wyżłowi policyjnemu Gabryelowi Iwanowiczowi... Wszak znany ci hrabio? Proklamacya tymczasem była może w setnych rękach. — Od kogo ją dostałeś? — pytał kogokolwiek. — Od tego i tego — odpowiadano. Pędził tedy do osoby wskazanej i tak po nitce do kłębka, dotarł aż do młodego Wereszczagina. Był to sobie kupczyk młodzik, z mlekiem pod nosem, który nie był wstanie sam wymyślić coś podobnego. Wiedzieliśmy dokładnie, że dostał do rąk proklamacyę od dyrektora poczty. Nie chciał jednak zdradzić tamtego. — Od kogo ją masz? — pytają go. — Od nikogo... sam proklamacyę napisałem. — Grożą mu, proszą, zaklinają, żeby mówił prawdę, on obstaje przy swojem. Woła go więc do siebie sam gubernator. — Kto ci dał do rąk proklamacyę? Mów prawdę chłopcze, bo tu idzie o twoją głowę!... — Ja ją sam napisałem!... — Możesz hrabio łatwo pojąć gniew wściekły gubernatora — dodał adjutant w rodzaju komentarza. — Było bo od czego wpaść w furję w obec tego kłamstwa i tej zaciętości.
— Ah! teraz zaczynam rozumieć — bąknął Piotr od niechcenia. — Roztopczym byłby chciał usłyszeć z jego ust denuncjację na Kluczarewa, nieprawdaż.
— Ależ wcale nie! Chroń Panie Boże! — odrzucił