Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

wozów... pomiędzy pakami... Mam tylko małe zawiniątko Pomieszczę się gdziekolwiek.
Nie dokończył, gdy odezwał się z tą samą proźbą luzak wysłany z domu sąsiedniego przez swojego kapitana.
— I owszem... czemużby nie — hrabia odpowiedział najuprzejmiej. — Wasyliczyn, postarasz się o miejsce dla tych dwóch panów... nieprawdaż?... Nie można im przecie odmówić tak drobnej przysługi! — I nie tłumacząc się jaśniej, odwrócił głowę w inną stronę. Twarz młodego oficera rozpromieniła się radością i wdzięcznością.
Uszczęśliwiony z swojego uczynku miłosiernego, hrabia oglądnął się w koło. Na dziedzińcu tymczasem roiło się od rannych. Z okien w oficynie wyglądały również twarze sino-blade, a każdy z nich wpatrywał się błagalnie w hrabiego, z proźbą niemą, żeby i ich nie opuszczał.
— Żeby jaśnie pan raczył zajrzeć do galerji! — wtrącił marszałek. — Nic dotąd nie postanowiono, które obrazy zabrać, a które zostawić.
Hrabia udał się w głąb pałacu, szepnąwszy na ucho marszałkowi, żeby zabrał ile się da rannych... zostawiając raczej kilka pak nie tak bardzo potrzebnych, po które możnaby przysłać później...
Hrabina obudziła się po dziewiątej z rana. Motruna Tymojewna, pełniąca przy niej od dawna nie tylko funkcje pokojowej, ale i ajenta sekretnej policji, doniosła jej natychmiast, że pani Schoss jest w najgorszym humorze. Najprzód wczoraj wyrugowano ją z jej pokoju, dla jakiegoś wyższego oficera, który ma być umierający,