Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

Łkanie głos jej stłumiło, a nie mając nikogo pod ręką, na kimby była mogła gniew swój wywrzeć, uciekła czemprędzej.
Berg siedząc obok swojej teściowej, pocieszał ją właśnie jak mógł, z czułością i czcią najwyższą, gdy wpadła między nich Nataszka jak groźny huragan, idąc ku matce, niby do szturmu, krokiem zamaszystym:
— To okropność, coś nikczemnego! — wykrzyknęła. Nie wierzę nigdy, żeby mama mogła tego żądać! — Berg i hrabina wypatrzyli się na nią zdziwieni i przerażeni.
Hrabia stojąc z boku pod oknem milczał dalej.
— Mamo... to niepodobna! Popatrz tylko co się dzieje na dziedzińcu? Zostawiają, opuszczają tych nieszczęśliwych!
— Co się z tobą dzieje? O czem mówisz?
— O biednych rannych! To wcale do ciebie mamo nie podobne! Mateczko najdroższa, moja gołąbeczko, przebacz mi!... nie powinnam odzywać się do ciebie w ten sposób!... Na cóż nam jednak tych wszystkich gratów?
Hrabina spojrzała na córkę i zrozumiała od razu jej wzruszenie i kwaśny humor męża, który dotąd unikał jej wzroku starannie.
— Zresztą... róbcie jak się wam podoba... Ja nie chcę wam w niczem przeszkadzać — bąknęła, nie składając broni całkowicie.
— Mateczko, przebacz mi!
Hrabina odsunęła lekko córkę od siebie, i zbliżyła się do męża:
— Mój drogi, zarządź tem jak sam chcesz... czyż ja