Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nataszka! — wykrzyknęła.
U niej, tak samo jak u Soni, wiadomość ta wzbudziła najpierw myśl o Nataszce. Znały ją obie na wylot. Wiedziały jak jest niesłychanie drażliwą i jakie to na nią zrobi wrażenie. Ta troska osłabiła w nich nawet sympatyę, jaką żywiły dla osoby księcia.
— Dotąd nie wie o niczem... nakazałam, żeby jej nikt o tem nie wspominał... ale on pojedzie za nami — mówiła Sonia dalej.
— I utrzymujesz że dogorywa?
Sonia głową skinęła. Hrabina przycisnęła ją do piersi, wybuchając rzewnym płaczem.
— Niepojęte są drogi Opatrzności — pomyślała hrabina. Czuła że w tej chwili objawia się wszechmoc Boga w tem wszystkiem co się w koło niej działo.
— No mateczko... wszystko nakoniec gotowe. — Nataszka wbiegła z minką rozweseloną. — Ale cóż to mamie takiego? Ślady łez w oczach?...
— Nic... nic zupełnie... Wszystko zatem gotowe?... Hrabina spuściła głowę na piersi, żeby ukryć przed córką pomięszanie.
Sonia rzuciła się mimowolnie na szyję Nataszce.
Ta spojrzała jej w oczy badawczo.
— Co to się znaczy Soniu? Co tu się stało?
— Nic, nic!...
— Coś dla mnie przykrego? Powiedz że mi co? — wybuchnęła Nataszka, zawsze czuła jak mimoza i odgadująca w lot rzecz każdą.
Wszyscy weszli do salonu, nawet Mawra Kuźminicha i Wasyliczyn. Zamknięto drzwi i wszyscy usiedli w mil-