Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

itemi zaułkami. O dziesiątej rano 14 września, była tylko garstka arjergardy rosyjskiej na przedmieściu Dorogomiłow. Cała armja przeprawiła się szczęśliwie na drugą stronę rzeki.
O tej samej godzinie Napoleon na koniu, w pośród swoich zastępów dotąd niepokonanych, przypatrywał się z wierzchołka góry Pokłonnaja, wspaniałemu obrazowi, rozwijającemu się przed jego wzrokiem. Od 7 do 14 września, przez cały ten tydzień wiekopomny i pełen wzruszeń gwałtownych, panowała w Moskwie prześliczna pogoda, którą ludzie zachwycają się zawsze w jesieni, uważając za nader miłą niespodziankę. Powietrze jeszcze ciepłe, przesiąka zapachem ożywczym, pól świeżo zoranych i lasów szpilkowych, wydzielających obficiej pod jesień żywicę. W nocy spada na ziemię deszcz rzęsisty gwiazd świetlanych, czarujących jednych a przerażając prostaczków zabobonnych. W tej chwili słońce ranne oświetlało całą Moskwę blaskiem iście czarodziejskim. Patrząc z góry na to miasto, z jego pysznemi ogrodami, cerkwiami, rzeką, kopułami, błyszczącemi w słońcu blachami złotemi i budynkami dziwacznej konstrukcji po większej części, możnaby było przypuścić, że w niej wre życie zwykłe, codzienne! Napoleon doświadczał, wpatrując się w ten obraz badawczo, ciekawości niespokojnej, a pełnej pożądliwości, którą wzbudza w każdym zdobywcy widok nowych miejsc, z nowymi nieznanymi dotąd ludźmi, i z ich odmiennemi obyczajami. Spodziewał się zastać w tem mieście wspaniałem życie bujne, rozkoszne, które przeczuwał niejako, patrząc z góry na jego ślady odbijające się w mieście. Zdawało mu się że słyszy tentno