Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

pustką, zniszczone, skalane! Złodziejskie szerszenie błądzą ostrożnie, z pewnem niedowierzaniem, po ulu opuszczonym, a smutne tegoż dawne mieszkanki, wychudłe, rozlazłe, przed czasem zestarzałe, wloką się leniwo z kąta do kąta, bez sił i bez celu, mając w sobie zaledwie życia iskierkę. Tymczasem goście nie proszeni napadają ul bezbronny. Zanieczyszczają go i rabują bezkarnie, muchy, trutnie i motyle rozmaite. Czasem w jakimś kąciku spostrzega się kilka pracownic, wiernych dawnemu przyzwyczajeniu. Te zabierają się do oczyszczenia komórek z pszczół pobitych. Obok nich dwa inne owady kłócą się leniuchując, zamiast dopomódz tamtym w pracy. Tu znowu, te, które przy życiu pozostały, mordują bez litości pszczołę konającą. Tam podlatuje pszczółka, wyschnięta i lekka jak puch, aby za chwilę upaść martwą na stos trupów w jeden kąt poskładanych... Zamiast owych łańcuchów, zajętych skrzętnie wspólną pracą i czatujących na tajemnicze wykłucie się płodu, widzi się jedynie bądź pracownice bezsilne, latające samotnie, lub biedne pszczółki martwe, które zdają się jeszcze strzedz swojego sanktorjum zbezczeszczonego i pogwałconego. Jest to państwo, w którem panuje wszechwładnie śmierć i rozkład!... Ta odrobina, wegetująca dotąd, włóczy się po ulu, próbuje podlecieć, siada na rękę pasiecznikowi, nie mając już nawet na tyle siły, aby ukłuć go żądłem konając. Wtedy pasiecznik robi krzyż na ulu, zamyka go, a później rozbija, wyjmując z niego co się jeszcze da uratować.
Taki widok przedstawiała Moskwa w owym dniu nieszczęsnym. Ci, którzy w niej pozostali, ruszali się na