Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc nie dość ci na tem, ty zbóju! że zabierasz nam biedakom ostatnią koszulę, że piszesz na nas fałszywe rachunki, ty szynkarzu z piekła rodem! Będziesz jeszcze mordował naszych braci łajdaku?!
Ów przystojny, jasny blondyn, stojąc na progu, namyślał się widocznie, czyją wziąć stronę? Zdecydował się wreszcie iść zgodnie z tłumem i napadł obcesowo na szynkarza:
— Hultaju! — ryknął na raz, rzucając się pierwszy na niego. — Związać go dzieci... — a prędko!
— Mnie wiązać, mnie?! — krzyknął szynkarz. A że był siły herkulesowej, wyrwał się szczęśliwie ze szponów napadających na niego. Zerwał gwałtownie czapkę z głowy i cisnął nią o ziemię. Mogłoby się zdawać komuś, że w tym czynie tkwiło coś tajemniczego, a niebezpiecznego, robotnicy bowiem stanęli jak wryci.
— I ja jestem za porządkiem moi kochani, więcej niż ktokolwiek inny — perorował dalej szynkarz nie tracąc krwi zimnej i przytomności. — Nikt lepiej odemnie nie rozumie co to znaczy porządek... Potrzebuję tylko skinąć na komisarza policji, którego znam osobiście... Ah! myślisz trutniu jakiś, że nie pójdę, co? Dziś nie wolno rabować i napastować spokojnych mieszkańców w ich własnych obejściach... słyszycie? — szynkarz podniósł czapkę i nakrył nią głowę z miną junacką. — Dobrze! pójdziemy wszyscy razem na policję!... — i puścił się przodem, a za nim młody blondyn, z całą zgrają wrzeszczących robotników:
— Idźmy! idźmy!
Na rogu ulicy, pod domem szczelnie zamkniętym, z