Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

doniosłość historyczną, gdy słowa już nie wystarczały, aby wyrazić całą nienawiść ku wrogom ojczyzny, lud zaś nie mógł rzucić się z wściekłością na Francuzów, i ulżyć swemu sercu tym sposobem; gdy ufność w gienjusz Roztopczyna i w jego energję nie wystarczały, aby obronić Moskwę od najedźdźców, gdy mieszkańcy uciekali gromadnie, niby potok rwący i niczem niewstrzymany, zabierając z sobą ile się dało, i okazując tym czynem negatywnym, siłę patrjotyczną w innym kierunku, ale nie mniej godną uwielbienia; rola odgrywana dotąd przez Roztopczyna, stała się nagle wprost niedorzeczną. Uczuł się raptem osamotnionym, słabym, ośmieszonym, co go tem więcej gniewało, im bardziej czuł się winnym. Jemu powierzono wszystkie skarby Moskwy, a obecnie nie było już na nic czasu! — „Któż tu zawinił? — pytał się w duchu. — Przecież nie ja!“ — odpowiadała pycha jego. — „Wszystko było gotowe do obrony. Trzymałem w garści całe miasto! A oto co oni postanowili!... Zdrajcy! zbóje!“ — miotał się w gniewie bezsilnym, nie określając dokładnie komu złorzeczy, i kogo przezywa zdrajcami i zbójami? Musiał wylać na kogoś złość wściekłą, która dusiła go jak ciężka zmora; nienawidził i złorzeczył tym, którzy według niego wplątali go w to położenie śmieszne i bez wyjścia.
Spędził resztę nocy na wydawaniu rozkazów, po które zgłaszano się z różnych stron. Jego najbliższe otoczenie nie widziało go jeszcze nigdy tak srogim i nieprzystępnym.
— Wasza ekscellencjo, przychodzą z konsystorza, z uniwersytetu, z senatu, z domu podrzutków!... Pompierzy, dozorca więzień i dozorca „Domu obłąkanych“, py-