Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

wać. — Mam ją przed oczami, tę zgraję niesforną, wyrzutki społeczeństwa, motłoch uliczny! zbuntowany przez ich głupotę! Trzeba im jakiejś ofiary prawdopodobnie?... — wlepił wzrok badawczy w młodego blondyna, który zdawał się przewodzić całemu tłumowi. Pytał się w duchu, na kimby mógł wywrzeć całą swoją wściekłość, kogo rzucić na pastwę owemu motłochowi?
— Powóz gotów? — spytał znowu machinalnie.
— Od dawna, wasza ekscellencjo. Co zrobić z Wereszczaginem? Czeka w bramie na dole...
— Ah! — uderzył się w czoło Roztopczyn, jakby mu się nagle w głowie rozjaśniło. Otworzył szybko drzwi na balkon prowadzące, i ukazał się na nim.
Tłum cały odkrył głowy przed nim z uszanowaniem.
— Dzień dobry wam dzieci! — przemówił jednym tchem, głosem podniesionym. — Dziękuję wam żeście stawili się na moje wezwanie! Zejdę natychmiast między was na dół, ale wpierw trzeba skończyć z nędznikiem, łotrem, który zgubił Moskwę. Czekajcie na mnie!... — wrócił czemprędzej nazad do salonu.
W tłumie odezwał się szmer największego zadowolenia.
— Widzisz, że „on“ da sobie radę ze wszystkiem!... A zapewniałeś przedtem, że Francuzi... — szeptali jedni do drugich, wyrzucając sobie nawzajem brak ufności i wiary w słowa pana gubernatora.
Za chwilę oficer pokazał się w głównej bramie, szeptał coś na ucho sierżantowi, ten zaś ustawił dragonów w dwa rzędy. Tłum żądny ciekawego widowiska, podpłynął aż pod samą kolumnadę pod pałacem. Poka-