Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

i ubezwładnienie, z głową smutnie na piersi zwieszoną; wyprostował się zwolna, po pierwszych słowach hrabiego. Głowę podniósł z dumą, i wlepił oczy w Roztopczyna, jakby szukał jego wzroku, lub jakby pragnął przemówić do niego i uniewinnić się z zarzutu. Żyły na cieńkiej szyi młodzieńca nabiegły krwią, posiniały i wyciągnęły się jak struna, twarz blada przedtem, spłonęła szkarłatem. Tłum cały pożerał go oczami. On również patrzał na nich śmiało. Zdawało mu się, że czyta w niektórych twarzach współczucie dla swojej niedoli. Zachęcony objawem pewnej sympatji w tłumie, uśmiechnął się smętnie i potrząsł głową, starając się odzyskać równowagę na wązkim stopniu kamiennym.
— Zdradził swego cara i swoją ojczyznę! Zaprzedał się z duszą i ciałem Bonapartemu; on jeden między nami zbezcześcił imię prawego Moskala!... Moskwa, nasza matuszka ginie przez niego! — wołał dalej Roztopczyn głosem równym, a bezlitośnym. Rzuciwszy nagle wzrokiem na upatrzoną ofiarę, krzyknął z całej siły: — Wam go oddaję!... Bierzcie go i osądźcie!...
Tłum milczący dotąd cisnął się naprzód coraz bardziej. Wkrótce nikt już nie mógł się poruszyć w ciżbie straszliwej. Nie można było prawie odetchnąć tem powietrzem zgęszczonem i zatrutem wyziewami najwstrętniejszemi. Jaki taki przeczuwał jakąś okropność, coś nieznanego. Stojący w pierwszych rzędach, którzy wszystko widzieli i zrozumieli, stali jednak nieporuszeni, z ustami otwartemi z przerażenia, z oczami wytrzeszczonemi. Stanowili oni niejako groblę, wstrzymującą groźną powódź.
— Rozsiekać go! Niech ginie zdrajca! — wrzeszczał