Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

drogi — mówił dalej głosem smętnym a spokojnym człowieka, który zabiera się do nader długiego opowiadania — że nasze nazwisko należy do najstarożytniejszych rodów we Francji.... — I rotmistrz wyrecytował Piotrowi jednym tchem od niechcenia, z naiwnością rozczulającą, która jednak zakrawała cokolwiek na chełpliwość, cały szereg swoich znakomitych antenatów, główne wypadki z jego lat dziecięcych, z pierwszej młodości, i z wieku męzkiego nic nie opuszczając, i wymieniając po kolei liczne swoje i świetne parantele:
— To wszystko jednak mój drogi, nie stanowi podstawy w życiu. Gruntem, sprawą najważniejszą, jest i zostanie na wieki: Miłość! Miłość, to boskie uczucie! nieprawdaż panie Piotrze?... No! jeszcze jedna szklanka, za zdrowie naszych ukochanych! Dobrze?
Piotr wypił drugą, i jednocześnie nalał sobie trzecią szklankę.
— Oh! te kobietki! te kobietki! — dodał rotmistrz, zawracając czule i smętnie oczami, na wspomnienie awanturek miłosnych, które (jak utrzymywał) liczył na tuziny! Można było zresztą w to uwierzyć, patrząc na jego twarz o rysach klasycznie pięknych, na oczy pełne ognia, na usta purpurowe uśmiechnięte figlarnie, i na minę junacką zwycięzcy niepokonanego, w kwestji podbijania serc niewieścich. Pomimo że jego zwierzenia miały ową cechę rozkiełznaną i swywolną, która w oczach Francuzów stanowi jedyną poezję w miłości, opowiadał tak barwnie, i umiał nadać kobietom tyle uroku, opisywał je tak ponętnie, jakby on tylko sam na całym świecie był przez nie kuszony i oczarowany ich wdziękami.