Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz spostrzegł u stóp swoich graty przeróżne, z domu na prędce powynoszone. Kobieta była dość jeszcze młodą, ale brzydką bardzo, prawie wstrętną, z włosem rudawym i twardym, z twarzą pargaminową, z szczęką mocno na przód wydaną, jak u konia starego. Mąż starał się ją uspokoić. Był to sądząc po mundurze na prędce zarzuconym, rewizor.
— Dość tych lamentów Mawruszka! — huknął na żonę. — Siostra moja musiała zabrać z sobą naszą Katynkę. — Szło mu widocznie, żeby usprawiedliwić się niejako przed nieznajomym.
— Potworze bez serca, bez litości! — żona skoczyła mu do ócz jak tygrysica. — Nie dba o własne dziecko, o swoja krew, pies nie ojciec!... Słuchajcie panie mój najmilszy — zwróciła się do Piotra — ogień przeszedł do nas w nocy z domu sąsiedniego... Ot, ta tam dziewczyna — wskazała na sługę swoją, mogącą mieć najwyżej lat szesnaście, która rozczesywała drewnianym grzebieniem, na pół osmalone, gęste, czarne kędziory, dające się w niej domyślać, wraz z cerą smagłą i czarnemi, palącemi oczyma, pochodzenia cygańskiego. — Ten nicpoń, cyganicha... zawołała pierwsza: — „Pali się!“ — Wynosiliśmy co się dało na prędce... Ot, tych tam trochę gratów, które widzicie ojczulku kochany... Naraz oprzytomniawszy cokolwiek z pierwszego przerażenia, spostrzegam dopiero, że mojej Katynki nam brakuje... Oh, moje dziecię, moje biedne dziecię, pali się tam gdzieś jak duszyczki na wieki potępione!
— Wskażcież mi miejsce, gdzieby można odszukać dziewczynkę? — wtrącił Piotr.