Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

— Macie waszego bębna... dziewczynka?... tem lepiej, że się biedactwo nie spali!... Do zobaczenia mój tłuściochu!... Trza być ludzkim Sacrematin!... każdy z nas śmiertelny, i nikt nie wie co go jeszcze czeka w życiu!...
Piotr dysząc od gorąca, miał chwycić dziecko na ręce, gdy dziewczynka tak samo blada, żółta i brzydka, jak jej matka, wrzasnęła przeraźliwie na jego widok, i zaczęła uciekać bezmyślnie, prosto w ogień. Piotr dopędził ją i porwał w ramiona, ryczącą nieludzkiemi głosami, w złości bezsilnej. Szamotała się gwałtownie, starając się uwolnić z opasujących ją ramion, i gryzła go po rękach, jak dzikie, drapieżne zwierzątko. Taki wstręt w nim wzbudziła, że potrzebywał użyć całej siły moralnej, żeby nie odrzucić od siebie małej złośnicy. Biegł dalej z swoim nieznośnym ciężarem; wkrótce jednak zmylił kierunek nie mogąc odszukać dawnej drogi. Aniska zniknęła bez śladu. Był więc zmuszony, czując z jednej strony obrzydzenie, a z drugiej litość nad dzieckiem opuszczonem, nieść dalej tego istotnego djabełka, który z całych sił z rąk mu się wyrywał.





LI.

Gdy Piotr powrócił ze swoim ciężarem na róg Powerskaji, nie był w stanie zorjentować się na razie, tyle tam przez ten czas krótki przybyło rodzin całych unoszących z sobą co się dało wydrzeć niszczącemu ży-