Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

sko rosyjskie biło się z takim rozpędem, i z taką lwią odwagą, o jakiej dotąd nie miałem wyobrażenia! Pomimo żeśmy trzymali się dzielnie przez całe dwa dni, i że to niby powodzenie, przedziesiątkowało nasze szeregi, on nakazał rejteradę. Tym sposobem udaremnił wszelkie nasze wysiłki i nasze straty olbrzymie!... Nie myślał zdradzać naszej sprawy, chroń Boże! Zarządził wszystkiem jak najlepiej, wszystko z góry przewidział: i dla tego właśnie nic nie wart! Nadto się namyśla, kunktuje, jest nadto drobiazgowym, jak każdy niemiec zresztą. Jakby ci to wytłumaczyć?... Przypuśćmy że masz ojca, który ma przy sobie sługę niemca. Póki był zdrów, wystarczał mu on najzupełniej, pełnił służbę przy nim z dokładnością niezrównaną, stokroć lepiej, niż ty byś to potrafił... Ale niechże ojciec zachoruje, odsuniesz go, i będziesz chorego pielęgnował temi twojemi rękami niezgrabnemi i niewprawnemi, a jednak potrafisz lepiej, niż tamten, uśmierzyć ból i niepokój chorego. To samo da się zastosować do Barclay’a. Dopóki Rosji nic nie brakowało, mógł ją obcy obsługiwać. W chwili jednak groźnego niebezpieczeństwa, trzeba jej człowieka, który byłby krwią z jej krwi, kością z jej kości! Czyż u was w klubie nie rozpuszczono już wieści że zdradził?... I cóż wyniknie z tych wszystkich oszczerstw niedorzecznych i bez podstawy? Wpadną w drugą ostateczność. Wstydząc się tych niecnych podszczuwań, aby zło naprawić, zrobią z Barclay’a bohatera, co również będzie bez sensu żadnego. Jest on niemcem, zacnym i pedantycznym... i niczem więcej!...