Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

łup całą Europę, a teraz chcą nam udzielać nauki wojowania... Doskonali profesorowie, nie ma co mówić!
— Sądzisz zatem, że my wygramy bitwę jutrzejszą?
— Tak — bąknął Andrzej roztargniony. — Jednej rzeczy tylko nie pozwoliłbym na miejscu wodza naczelnego... dawania pardonu. Na co nam więźniów? Po co mamy ich żywić? To średniowieczna, zupełnie zbyteczna rycerskość! Francuzi zniszczyli mój majątek, chcą opanować Moskwę. Są moimi wrogami, rozbójnikami po prostu! Tak samo myśli Tymotkin i cała armja. Nie mogą być nigdy nam przyjaciółmi, mimo tego wszystkiego, co nagadano i nadeklamowano podczas zjazdu w Tylży cara z Napoleonem!
— Tak, tak — Piotr wykrzyknął z wzrokiem rozpłomienionym — podzielam twoje zdanie najzupełniej!
Kwestja, która go niepokoiła od chwili wyjazdu z Mozajska, została nareszcie rozwiązaną, przedstawiając mu się jasno i dobitnie. Zrozumiał nakoniec znaczenie i doniosłość wojny. Pojął czem ma być bitwa jutrzejsza. Obecnie wiedział co znaczy ten wyraz dziwnie uroczysty a spokojny, malujący się na twarzach wszystkich żołnierzów, ten zapał patrjotyczny, ten ogień wewnętrzny, który przebijał w każdym z osobna. Nie dziwił się teraz, że gotowi iść na śmierć prawie wesoło, nie troszcząc się o nic.
— Gdyby nie brano do niewoli — Andrzej rozwijał dalej swoją teorję — wojna zmieniłaby cechę dotychczasową i stałaby się, wierzaj mi, mniej okrutną... Ale myśmy dotąd bawili się tylko w wojnę, w tem leży cały błąd. Chcemy być wspaniałomyślnymi, a ta szla-