Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

trzebywał udzielić najmniejszego rozkazu. Wszystko robiło się samo przez się, bez jego udziału. Usuwano trupów z pomiędzy żyjących, odnoszono rannych i szeregi ścieśniały się na nowo.
Na samym początku sądził że wypada mu podniecać zapał i odwagę w żołnierzach. Uznał jednak i przekonał się wkrótce, że niczego ich nie nauczy, czują bowiem tak samo jak i on. Całą siłą moralną, tak on, jak i ostatni z szeregowców, odtrącili od siebie myśl złowrogą o fatalnem położeniu, w którem się znajdują. Andrzej wlókł nogi znużone po trawie stratowanej, przypatrując się machinalnie butom kurzem okrytym. To znowu zaczynał robić kroki szerokie, starając się przeskakiwać trawę z jednego pokosu na drugi. Rachował pokosy, zastanawiając się, ile by ich potrzeba było na przestrzeni jednej wiorsty dajmy na to. Zrywał kiedy niekiedy łodygę piołunu sterczącego pomiędzy trawą i rozcierał w palcach kwiat, wąchając i trzeźwiąc się niejako, tym zapachem ostrym i nieprzyjemnym. W jego umyśle nie było i śladu wczorajszych rozumowań. Obecnie starał się nie myśleć o niczem. Łowił jedynie uchem zmęczonem huk bomb i trzask granatów, które sypały się jak grad w około niego. Spozierał czasem w górę, na bombę lecącą lub kartacz świszczący złowrogo, mrucząc z cicha:
— Oho! znowu nowa... Leci wprost na nas... Nie!... ta minęła nas szczęśliwie... Jest i druga... i trzecia... ta zabiła mi dwóch ludzi...
I zaczynał na nowo kroki liczyć, dochodząc do końca łąki szesnastoma szerokiemi krokami.
Naraz bomba świsnęła mu koło ucha i zaryła się