Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

w koło ognisko. Przywołał dowódzcę owego oddziała piechoty, ten zaś zapewnił go najuroczyściej, że żaden rozkaz wymarszu gdziekolwiek, do nich nie doszedł.
— Jakto? — zawołał. Zatrzymał się jednak i kazał sobie sprowadzić dywizjonera od tej brygady.
Wysiadł tymczasem z karety, przechadzając się zwolna, z głową na piersi opuszczoną, ciężko oddychając. Gdy nadszedł oficer ze sztabu głównego Eichen, Kutuzow posinał z gniewu. Wiedział, że nie miał przed sobą właściwego winowajcy. Był to zawsze ktoś, na kogo mógł wylać swoją furję. Zadyszany, trzęsąc się cały z wściekłości, rzucił się na Eichena, wygrażając mu pięściami zaciśnionemi i lżąc najdotkliwiej. Kapitan Brozin, który nadszedł na swoje nieszczęście w to miejsce, był zaś najniewinniejszym w tej całej sprawie, został tak samo poczęstowany gradem obelg.
— A ta kanalja skąd się tu wzięła?! Rozstrzelać łotrów! zdrajców! łajdaków! — wrzeszczał Kutuzow, miotając się w uniesieniu straszliwem i wymachując rękami jak istny szaleniec. Czyż to podobna? Czy można przypuścić, żeby on, wódz naczelny, z władzą nieograniczoną, równającą się prawie wszechwładztwu cara, miał się stać obecnie pośmiewiskiem całej armji? Nadaremnie zatem tak się modlił gorąco dnia tego, tak dumał głęboko i tak wszystko wykombinował mądrze a dokładnie?
— Gdy byłem tylko porucznikiem — mówił sobie w duchu, z najwyższą goryczą — niktby był nie śmiał zadrwić ze mnie tak podle i nikczemnie!... a dziś?...
Czuł ból fizyczny prawie, jak ktoś wychłostany i nie mógł wyrazić tego inaczej, tylko krzycząc w niebogłosy