Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

niby owce dotknięte kołowacizną. Gdyby wtedy kozacy byli puścili się w pogoń za Francuzami, nie zajmując się łupieniem wszystkiego, co im wpadło w ręce, byliby uwięzili Murat’a najniezawodniej, jak tego pragnęli ich dowódzcy. Nie podobna było jednak wstrzymać ich od rabunku i od brania w niewolę, kto im się nawinął pod oczy. Nikomu się nie przyśniło, słuchać czyjej komendy. Wzięto tysiąc pięćset jeńców, zdobyto trzydzieści ośm dział na nieprzyjacielu, sztandary, mnóstwo rozmaitych uprzęży i rzędów na konie, jak i też sporo koni Francuzom zabrano. Stracono bardzo wiele czasu na umieszczanie jeńców, dział i koni w miejscu bezpiecznem, na dzieleniu się łupem; przyczem nie obeszło się jak zwykle przy takiej okazji, bez zawziętych kłótni, zwad i krzyków. Francuzi ochłonąwszy z pierwszego popłochu, widząc, że ich nikt nie ściga, sformowali się w szeregi jako tako i napadli z kolei na Orłowa. Ponieważ nie nadeszły były posiłki spodziewane, Orłów nie mógł odeprzeć ataku, tak jakby był powinien to uczynić.
Tymczasem oddziały piechoty pod dowództwem Bennigsena i Tolla, wyszły w godzinie przepisanej, ale zdążyły i stanęły zupełnie gdzieindziej. Żołnierze zrazu pełni animuszu i dobrej myśli, zaczęli wkrótce doświadczać zniechęcenia, rozczarowania i zostawiali po za sobą coraz więcej maroderów, nie mogących, czy po prostu nie chcących iść dalej. Gdy dowiedziano się w szeregach o popełnionej myłce, wywołało to takie głośne sarkanie między żołnierzami, że musiano cofnąć na dawne stanowisko te oddziały.
Adjutanci wysyłani z rozkazami, byli sfukani najo-