Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

głowę przełupał, a potem obdzierał do koszuli i wtedy o mało go Francuzi nie zastrzelili! — mruknął z cicha Denissow do esauła. — Cóż dalej?
— A no!.. zacząłem się czołgać rzeczywiście i pochwyciłem drugiego... Jak ten nie zacznie drzeć się na całe gardło! Wtedy wyskoczyło ich czterech z krótkiemi rożenkami, niby do pieczenia na nich wróbli... Zamachnąłem się siekierą wołając:
— Tylko nie łżyj hultaju! Widzieliśmy jak za tobą gonili i strzelali jak do psa wściekłego! — krzyknął Denissow.
Pawełek dusił się od śmiechu, patrząc na zabawne miny i krzywienia się Tykona, jak też i na jego ruchy gwałtowne, któremi urozmaicał i przeplatał swoje opowiadanie. Widząc jednak że wszyscy zachowują się poważnie, i on nastroił się tak samo. Nie mógł na razie zorjentować się i zrozumieć o co idzie.
— Nie graj komedji, i nie udawaj głupiego! — Denissow pogroził mu pięścią zaciśniętą. — Dla czegoś tamtego pierwszego nie przyprowadził, tak, jak to miałeś nakazane?
Tykon poskrobał się po za ucho, wyszczerzając wszystkie zęby w uśmiechu głupkowatym. Pokazał przytem szczerbę na samym środku ust, która obdarowała go imionniskiem Szczerbatowa. Denissow uśmiechnął się mimowolnie, czem zachęcony Pawełek parsknął śmiechem na całe gardło.
— Kiedyż mówię waszej wysokości, że tamten nie był wart ani jednego niucha tabaki! Jakiś niemowa i