Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

sca. Teraz puścili się obaj galopem. Ciemno było, choć oko wykol.
— Nie dostaną mnie żywego, przysięgam! Mam przecież pistolet za pasem — mruknął z cicha Pawełek.
— Pst! a szczególniej nie mów hrabio po rosyjsku — odszepnął żywo Dołogow. W tej samej chwili usłyszeli głos energiczny wołający: qui vive? (kto idzie?) i suchy trzask kurka spuszczanego u palnej broni, tuż obok siebie.
— Ułani z szóstego pułku! — krzyknął Dołogow, wcale kroku nie zwalniając. Na mostku zarysowała się niepewnemi konturami postać szyldwacha.
— Hasło? — żołnierz stojący na warcie, zastąpił im drogę, mierząc prosto w pierś.
— Hasło? — Dołogow zatrzymał konia na środku mostu. — Słuchaj no! Czy jest tu pułkownik Gérard?
— Hasło! — powtórzył żołnierz z naciskiem, zamiast odpowiedzieć na pytanie.
— Gdy oficer odbywa nocną inspekcją, nie wolno pytać go o hasło... powinieneś wiedzieć o tem błaźnie — ofuknął go szorstko Dołogow. — Potrzebuję wiedzieć czy pułkownik jest tu... rozumiesz głupcze jeden?... — I odepchnąwszy żołnierza piersią swojego rumaka, jechał dalej tęgim kłusem. Spostrzegłszy drugą czarną postać, wysłaniającą się z pomroku, powtórzył to samo pytanie. Żołnierz niosący wór na plecach, przybliżył się z całem zaufaniem. Pogłaskał konia po giętkiej szyi, odpowiadając najnaiwniej, że pułkownik z resztą oficerów, zebrali się trochę dalej „na folwarku“. (Tak nazywał dom obszerny właściciela tej wioski).