Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.
XL.

Ruchy armji rosyjskiej i francuskiej, podczas owej rejterady z Moskwy za Niemen, przypominają wielce grę w ciuciubabkę, a mianowicie ten rodzaj gry, kiedy wiążą oczy obydwom przeciwnikom, wciskając w dłoń jednemu dzwonek, który ma go ostrzegać przed złapaniem. Najprzód dzwoni śmiało, nie bojąc się nieprzyjaciela; im dłużej jednak trwa gra, stara się oddalić po cichu i najczęściej chcąc uniknąć przeciwnika, wpada mu sam w objęcie po omacku. Tak było zrazu podczas rejterady Francuzów po drodze do Kaługi. Wtedy wiedziano jeszcze gdzie ich szukać. Gdy już byli na drodze do Smoleńska, pędzili naprzód, owinąwszy starannie serce u dzwonka, żeby nie wskazywało gdzie się znajdują. A pomimo tej ostrożności, nieświadomie zetknęli się z Rosjanami. Jedna armja uciekała na łeb na szyję, druga za nią goniła. Gdy opuszczali Smoleńsk, Francuzi mieli kilka dróg do wyboru. Było przypuszczalnem i nader prawdopodobnem, że bawiąc tam aż cztery dni z rzędu, postarają się o dokładne wiadomości obrotów nieprzyjacielskich i jak mniej więcej jest oddaloną armja rosyjska. Potem zaś wymyślą coś mądrego, i zaatakują Rosjan z największą korzyścią dla siebie. Tymczasem tłum bezładny, nie słuchając niczyjej komendy ani nie stosując się do jakichkolwiek planów i rozkazów dziennych, pędził dalej na złamanie karku po szalonemu, drogą najbardziej niebezpieczną z Krasnoje do Orchy, a więc dawnym szlakiem. Sądzili że mają Rosjan w tyle, nie przed sobą i z tego powodu rozstawiali oddziały