Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

jej głowę z całej siły, że ta aż cicho jęknęła i wyszeptała głosem stłumionym, słowami urywanemi:
— Ty mnie jedna kochasz!... ty mnie nie oszukasz!... powiesz mi całą prawdę!...
Oczy córki łzami zroszone, patrzały w nią błagalnie, jakby z góry żądały przebaczenia:
— Mateczko najdroższa, najmilsza! — zaczęła na nowo obsypywać nieszczęsną najsłodszemi pieszczotami, aby uśpić cokolwiek straszny ból rozdzierający jej wnętrzności macierzyńskie. Nie mogła uwierzyć w tę fatalną rzeczywistość że ona żyje, kiedy zabito jej syna najmłodszego, najukochańszego! wydarto jej go w wieku niemal dziecięcym! I wpadała na nowo w szał, tracąc zmysły najzupełniej.
Nataszka nie mogłaby była przypomnieć sobie i opowiedzieć komukolwiek, co się działo przez noc i dzień następny. Nie zasnęła, nie opuściła matki na sekundę. Jej przywiązanie uparte a cierpliwe, nie szukało słów pociechy, ani nie starało się matce niczego tłumaczyć. Zadawalniała się jedynie, otaczaniem matki wylewami swojej dziecięcej czułości, którą starała się ją do życia nowo powołać. Trzeciej nocy, korzystając ze snu matki, i ona zdrzemnęła się na chwilę, siedząc w nogach jej łóżka. Zbudziło ją łóżka skrzypnięcie. Ujrzała matkę siedzącą i szepcącą z cicha, z radosnem uśmiechem:
— Jakam ja szczęśliwa z twego powrotu!... Zmęczonyś, co?... Chcesz herbaty?...
Nataszka zbliżyła się zwolna:
— Jakżeś wyrósł, zmężniał, wypiękniał!... — majaczyła dalej biedna matka, biorąc córkę za obie dłonie.