Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wyobraź sobie księżniczko żem niczego nie wiedział o Jego końcu... Sądziłem że zginął na miejscu... Dowiedziałem się dopiero niedawno bliższych szczegółów. Wiem że był się spotkał z Rostowami... Co za dziwny zbieg okoliczności!
Piotr mówił z wielkiem ożywieniem. Spojrzał i on na damę nieznajomą a spostrzegłszy jej wzrok zwrócony ku niemu z rodzajem czułej i rzewnej ciekawości, zrozumiał instynktowo że pod tym kirem ukrywa się jakaś istota dobra i urocza, która w niczem im nie zawadzi i nie przeszkodzi mu w wynurzeniu szczerem uczuć swoich najskrytszych przed księżniczką Marją. Ta jednak zdawała się być coraz bardziej zakłopotaną i zaniepokojoną, gdy wspomniał był nawiasem o Rostowach. Wzrok jej przenosił się z Piotra na damę w żałobie i napowrót:
— Czyż naprawdę nie poznajesz jej hrabio? — spytała.
Zaczął badać uważniej tę twarzyczkę o rysach delikatnych, a cerze przeźroczystej i bez kropli krwi na pozór. Usta zaciskały się bólem, a duże prześliczne oczy czarne niby wiecznie w łzie pływały. Nagle drgnęło mu serce owem uczuciem, dawno nie doświadczonem a tak słodkiem.
— Nie, to być nie może! — pomyślał. — Byłażby to naprawdę Nataszka, ta osoba zestarzała, wychudła, z twarzą bladą o wyrazie tak surowym i ponurym?... To chyba gorączkowe przewidzenie mojej podnieconej wyobraźni.
W tej samej chwili Marja wymówiła imię Nataszki, a blada twarzyczka rozjaśniła się przelotnie smętnym ale dziwnie słodkim i uroczym uśmiechem niby drzwi