Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

usłyszał jej głos zdaleka, uczuł dziwne wstrząśnienie od głowy aż do stóp. Była ubrana w kir tak samo jak wczoraj, ale twarzyczka jej zmieniła się nie do poznania. Teraz poznałby ją był na pierwszy rzut oka. Wyglądała jak niegdyś: z minką figlarną i rozweseloną szczęśliwej narzeczonej. Oczy jej błyszczały wlepione w niego jakby o coś pytając. Na ustach igrał uśmieszek swywolny i pełen serdecznej dla niego życzliwości. Byłby tam spędził i cały wieczór, ale panie szły do cerkrwi na nieszpór, gdzie i on im towarzyszył.
Nazajutrz został tak do późna, że mimo przyjemności jakiej doświadczały w jego towarzystwie, i mimo zajęcia namiętnego z jego strony, które go przykuwało do boku Nataszki, rozmowa wyczerpała się nareszcie, schodząc na przedmioty najpospolitsze. Widział dobrze Piotr że czekają obie z niecierpliwością, żeby już raz poszedł sobie. Nie mógł jednak zdobyć się na ten krok. Marja więc wzięła na siebie rozwiązanie tego położenia bez wyjścia. Wstała i zaczęła żegnać się z nim pierwsza, pod pozorem silnej migreny.
— Jutro zatem wyjeżdżasz hrabio kochany do Petersburga?
— Nie... wcale... zresztą... być może... — bąkał Piotr pomieszany. — W każdym razie będę tu jeszcze jutro aby odebrać od pań rozkazy... sprawunki...
Stał obracając w rękach kapelusz wahający i zakłopotany. Nataszka podała mu rękę i wyszła. Wtedy Marja zamiast uczynić to samo usiadła w dużem karle, fiksując go swoim wzrokiem promienistym. Zniknęło nagle znu-