Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie podobna mówić z nią o tem dzisiaj. Spuść się atoli hrabio na mnie, wiem że...
— Że co? — Piotr przerwał jej głosem drżącym nie mogąc tchu złapać w pierś ścieśnioną.
— Wiem, że cię kocha i... kochać będzie! — Zaledwie wymówiła te słowa Piotr zerwał się, wziął ją za rękę i ucałował z uniesieniem:
— Wierzysz temu księżniczko? Oh! powtórz, że uważasz to za możliwe!
— Jestem tego pewna... Napisz tymczasem hrabio do jej rodziców. Co do mnie pomówię z nią o tem, gdy uznam porę za stosowną. Pragnę waszego związku i serce mi podszeptuje, że stanie się zadość memu życzeniu.
— Byłby to dla mnie nadmiar szczęścia! nadmiar! — Piotr wykrzyknął z zapałem.
— Jedź hrabio do Petersburga tak będzie najlepiej; ja zaś przyrzekam donieść ci o wszystkiem listownie.
— Teraz mam odjeżdżać? Zresztą... będę posłusznym. Jutro jednak wolno mi będzie ją zobaczyć?
Przyszedł nazajutrz z pożegnaniem.
Nataszka była mniej ożywioną niż dni poprzednich. On jednak czuł tylko patrząc na nią błogość nadziemską. To uczucie doprowadzające go prawie do szału, dodawało uroku i znaczenia każdemu słowu przez Nataszkę wymówionemu, każdemu jej ruchowi choćby i najzwyklejszemu. Gdy spoczęła w jego dłoni ta rączka szczupła delikatna, i śnieżnej białości, w chwili pożegnania przytrzymał ją szepcąc miłośnie:
— Czyżby na prawdę mogły stać się kiedykolwiek