Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

Ten udał ze swej strony że tego nie spostrzega, zamieniając słów kilka z panną Bourrienne. Gdy jednak księżniczka trwała dalej w swojem milczącem rozmarzeniu, był zmuszony spojrzeć na nią i pojął że cierpi i że jej oczy łzami zaszły. Odczuł instynktowo, że on jest przyczyną tej niemej boleści. Nie wiedział atoli jakim sposobem ma jej okazać, że współczuje z nią.
— Żegnam księżniczkę — rzekł z cicha.
Drgnęła, niby ktoś nagle ze snu zbudzony i westchnęła, płonąc żywym rumieńcem.
— Przepraszam cię hrabio — szepnęła. — Już odchodzisz? Żegnaj mi zatem!...
— A poduszka przeznaczona dla pani hrabiny? Przyniosę ją — bąknęła Francuzka, wychodząc szybko z pokoju. Zapanowało między niemi milczenie głębokie i nader kłopotliwe.
— Nieprawdaż księżniczko — odezwał się teraz Mikołaj z smutnym uśmiechem — że mogłoby się zdawać, żeśmy nie dawniej niż wczoraj spotkali się raz pierwszy w Boguczarewie? Ileż to jednak czasu upłynęło, a ile ciosów w nas oboje uderzyło!... Sądziliśmy wtedy, żeśmy bardzo nieszczęśliwi. Czegożbym nie dał, żeby się wrócić do tej chwili?... Pragnienie daremne!... gdy raz przeminie, przeszłość nie wraca.
Marja wpatrzyła się w niego swoim wzrokiem słodkim, promienistym i na wskroś przenikającym. Radaby była odgadnąć myśl ukrytą starannie w tych słowach.
— Prawda — rzekła po pewnym namyśle. — Ty bo hrabio, nie powinienbyś żałować za przeszłością. Jeżelim pojęła dobrze twoje życie obecne, zostawi ci ono pamięć